Czy ma pan węgiel drzewny, do rysowania, ale zmielony?
– Co to jest?
– Kupowałem u was grafit w ołówku, w sztyfcie, ale tak samo ostatnio grafit w proszku. Teraz potrzebuję węgiel w proszku.
– Muszę popytać.
– OK. To kiedy mogę się spodziewać telefonu?
– Jutro.
Nie zadzwonił. Był piątek po południu. Wklepałem w Google: „młyn kulowy domowym sposobem”. Okazało się, że znalazło się od groma doradców, bo temat mielenia węgla drzewnego jest znany pasjonatom wytwarzania czarnego prochu. Jedni nawet przestrzegali, żeby uważać z mieleniem dużymi metalowymi kulami, bo pył węglowy może po prostu wybuchnąć od przypadkowej iskry.
Ostatecznie zrobiłem listę zakupów do własnej konstrukcji. Na najważniejsze ściany poszły wielkie, grubościenne, hydrauliczne złączki i dekle. Wzmocnienie połączeń zleciłem facetowi, który spawa plastikowe części karoserii samochodowych. Płaskownik zrobił za przaśną, ale solidną klamkę do otwierania dekla. Teraz można majstrować resztę.
Po wypalaniu z synem węgla do rysowania zostało nam sporo powykrzywianych kawałków. Wystarczyło dopalić jeszcze trochę i wsad węglowy czekał w kolejce do młyna.
Pozostały do wykombinowania kulki o różnej wielkości. Odwiedziny lokalnych mechaników i złomowisk, wygrzebywanie z łożysk i pyk, na stole w pracowni leży od groma kulek, kul i walców z porządnej stali. Teraz tylko kąpiel w benzynie, żeby się pozbyć smaru, i po wyschnięciu są gotowe do śmigania.