Bryły były dosyć spore jak na pigment kupowany na wagę. Niektóre były większe od orzecha włoskiego. Sangwina tylko pozornie wydaje się taka niedostępna, no bo jest twarda jak skała. Wystarczył młotek kamieniarski i skruszone bryły stawały się bryłkami, gruzem, kruszywem, piaskiem, koniec końców pyłem. Teraz jeszcze miąchanie, olej, miąchanie, olej, aż do skutku. Ale po co? Ten zamieniony w pył kawałek skały właśnie zamienia się w krwiste, sangwinowe masło rodem z włoskiego renesansu… Na tym etapie wystarczy jeszcze połączyć ze spoiwem i utarta farba jest gotowa do malowania.

Kule pracują w młynie
Powolny, mocny silnik z przełożeniem obrotów na gumowe koła pod młyn powinien zrobić robotę (słychać, jak węgiel leci w kulki). Niech się pomieli do jutra…